Over The World
Mieszkania => Pałac Syriusza => Wątek zaczęty przez: Syriusz w Sierpień 12, 2014, 11:29:37
-
Wieeeekie pomieszczenie z ogromnym ogniskiem na środku. Przez Cubiculo przepływa też niewielka rzeczka.
''Cubiculo'' znaczy ''sypialnia'' po łacinie.
-
Wszedłem.
-
Weszliśmy. Zmieniłem się w człowieka i zacząłem grzebać w torbie. Sin i Mootdam także się zmienili. Moot machnęła ręką - pod ścianą pojawiło się żelazne krzesło z obręczami na ręce, nogi i głowę.
-Ykhm... Zapraszam...
-
Przyjrzałem się meblowi dokładnie, podchodząc do niego. Usiadłem w krześle.
-
Zaraz zemdleję, jak mi tu coś zrobicie z moją nerką :_:
Nie no, możecie go nawet zabić xD. Nie pogniewam się.
-
Dzięki za troskę, wiesz? xD
-
Sin zamknął obręcze na nadgarstkach, kostkach i czole Iana.
-
Spojrzałem na Syriusza.
-
Nie dziękuj, nerko :_:
-
-Wybacz. - mruknąłem. -Ale skoro jesteś pół-demonem, to i tak nic ci nie będzie.
-
- Spoko... - mruknąłem niepewnie.
-
Wyjąłem z torby środek usypiający. Napełniłem nią strzykawkę i wbiłem jej igłę w ramię Iana. Docisnąłem tłok i zabrałem strzykawkę.
-
Zamrugałem, wszystko mi się zamazywało.
- Po kiego mnie usypiasz, skoro chciałeś gadać...?
Wyjąłem z torby środek usypiający. Napełniłem nią strzykawkę i wbiłem jej igłę w ramię Iana. Docisnąłem tłok i zabrałem strzykawkę.
To środek usypiający ma rodzaj żeński? O.o
-
Hahah xD. Ian, rozwalasz system xD.
-
Eee... Dlaczemu? ;^;
-
-Wiem, Ian. Ale nie z tobą. - schowałem strzykawkę i spojrzałem na Sina. Demon wyjął z kieszeni garść długich na dłoń, srebrnych ''gwoździ''.
______________________
Jak już, to JEST w rodzaju żeńskim, nie MA. A tam miało być ''nim''.
-
Widziałem już tylko rozmazane plamy. Po chwili środek uśpił mnie zupełnie.
-
Sin wybrał jeden ''gwóźdź'' i zaczął go wkręcać w dziurę w stalowej opasce na głowie Iana. Po jego skroni pociekła stróżka krwi.
-
Choć byłem nieprzytomny, jęknąłem cicho z bólu.
Taa, już jęczy, to co bedzie później...xD
-
Sin wkręcił drugi srebrny pręt w jego czaszkę, i następny. Robił to dość powoli, żeby mieć pewność, że mózg się nie uszkodzi.
_____________________________
Później...Kto to tam wie. ;-;
-
Leżałem, znaczy siedziałem, jak zdechły.
-
Sin wkręcał w głowę Iana już przedprzedostatni ''gwóźdź''.
_______________________
Ykhm...Teraz ;-;
-
Co teraz?
-
Podniósł powoli głowę.
-
Z wahaniem wyjąłem z torby butelkę wody święconej i pokropiłem twarz Iana.
-
Zasyczał i otworzył oczy o czerwonych tęczówkach.
-
Sin odłożył resztę prętów.
-Kim jesteś? - Spytał ostrożnie.
-
Patrzył się na nich przez chwilę nie odpowiadając. Potem uśmiechnął się drwiąco, podnosząc tylko jeden kącik ust. Spróbował poruszyć głową, ale obręcz na czole i ból spowodowany wbitymi w jego czaszkę kolcami uniemożliwiły mu to. Przymknął na chwilę oczy, zaraz je jednak otworzył. Lekki uśmiech nie ustępował z jego twarzy, znaczy twarzy Iana.
- Możesz mi mówić... Gareth... - mruknął cicho dopiero po jakimś czasie.
-
-Czym jesteś?
-
Zignorował pytanie. Spojrzał na swoje dłonie i rozluźnił palce, dotąd zaciśnięte na oparciach krzesła. Przyglądał się przez chwilę swoim dłoniom, po czym skierował wzrok na resztę. Wyraźnie miał ochotę zapytać co ich to interesuje, ale biorąc pod uwagę jego obecną sytuację, na niewiele by mu z tego przyszło.
- Demonem... Czy też raczej pół-demonem.
-
Wymieniliśmy z Sinem spojrzenia. Moot zmarszczyła brwi.
-Kto cię stworzył? - spytałem.
-
Spróbował się poruszyć, ale żelazne krzesło doskonale spełniało swoją funkcję. Więc ucieczka odpada.
- Władca... - warknął przez zaciśnięte zęby.
-
-Dlaczego atakujesz inne basiory w obecności partnerki Iana, Karo? - ciągnął Sin.
-
- Nie wiem, kto to jest...
-
-Kto? - zmarszczyłem brwi.
-
- Ta Karo, czy jak jej... Nie znam jej, choć wyglada na to, że... Tak jakbym ją znał. - mruknął, usiłując wytłumaczyć coś, czego sam nie dokońca rozumiał. Najchętniej w ogóle by im nie odpowiadał na te - jego zdaniem - głupie pytania, ale lepiej nie zgrywać kozaka, gdy jest się przykutym do metalowego krzesła bez możliwości ruchu.
-
Wymieniliśmy z Moot i Sinem spojrzenia.
-Raczej nie ty ją znasz, tylko Ian. Kiedy pierwszy raz przejąłeś kontrolę? - spytałem.
-Czy raczej: kiedy się ocknąłeś, obudziłeś, jak zwał tak zwał. - poprawiła Moot.
-
- Nie wiem. - mruknął zirytowany. - Jakiś czas temu. Ale to nie było to miejsce. Znaczy, nie chodzi mi o to pomieszczenie, tylko ogółem... No, o ten teren no.
-
-Jaki czas temu? Lata? Miesiące? Dni? Czy byłeś tam cały czas? - spytałem, nie precyzując, o co dokładnie chodziło mi z ''byłeś tam''.
-
- "Przytomny" byłem przez cały czas. Ale tylko czasami udawało mi się ocknąć tak zupełnie, żeby móc się poruszać.
-
-Ach. No tak. - mruknąłem.
-
Spojrzał na Syriusza spod przymkniętych powiek.
-
Odeszliśmy kawałek za ognisko, żeby się naradzić.
-Czyli co, zostawiamy go w spokoju? - spytałem.
-Nie, lepiej będzie, jeśli go uzdrowimy. - powiedział w zamyśleniu Sin.
-Jak? - spytała Moot, unosząc brwi.
-Ludzką krwią. - mruknął demon. -Strzykawka co godzinę osiem razy.
-Okej. Ale trzeba będzie ich rozdzielić. - zauważyłem.
-Ja to zrobię. - powiedziała Mootdam. Kiwnęliśmy zgodnie głowami i wróciliśmy do przypiętych Iana i Garetha.
-
Przeniósł wzrok z Syriusza na inne demony. I z powrotem.
-
-Słuchaj...Gareth... - zacząłem, zerkając na Sina. - Chcesz zostać wyleczony?
-
- Wyleczony...? - spytał niepewnie.
-
-Taaak...Żebyś się nie rzucał na innych i żeby można was było rozdzielić. - wyjaśniłem. Sin wyjął z kieszeni pas materiału i rozwinął go. W środku były powkładane w kieszonki strzykawki. Z krwią.
-
Spojrzał na strzykawki.
- ...
-
Sin wyjął jedną strzykawkę i przyjrzał jej się pod światło. Po chwili podszedł do Garetha i wbił mu igłę w szyję zdecydowanym ruchem.
-
Syknąłem, czując ukłucie.
- Świetnie, koleś. Albo coś nie wypali - jak zwykle - albo dostanę tężca. Na jedno wychodzi.
-
-Demony i półdemony nie chorują na tężca. - Sin rzucił Garethowi znaczące spojrzenie. Spojrzał na zegarek w ręce.
-
Odwzajemnił się Sinowi ponurym spojrzeniem, co nieco dziwnie wyglądało, biorąc pod uwagę wygląd i ciapciakowatość Iana.
-
*Siedem godzin później*
Sin wstrzyknął Garethowi krew z siódmej strzykawki.
-
Spoglądał na nich.
-
*Godzinę później*
Odpiąłem opaskę z czoła Garetha. Sin przygotował ostatnią strzykawkę.
-
Z rezygnacją odchylił głowę na bok.
-
Sin wbił igłę w szyję Garetha i docisnął tłok. Zabrał strzykawkę. Moot pstryknęła palcami; w Cubiculo pojawiła się Alex. Miała nieprzytomny wzrok.
-
Zerknął na Alex bez większego zainteresowania.
-
Sin podał Alex srebrny nóż, a ta zacięła się w lewą dłoń, po wewnętrzej stronie. Mechanicznym krokiem podeszła do Garetha i stanęła za nim. Nagłym ruchem przycisnęła ranną dłoń do ust Garetha.
-
Zaczął się gwałtownie wyrywać. Po chwili stracił przytomność. Rytuał uleczenia się dopełnił.
-
Moot pstryknęła palcami i Alex zniknęła. Odpiąłem resztę kajdan i pasów.
-
Osunął się na podłogę.Miał dość krzesła...xD
-
Ja z Sinem podnieśliśmy Garetha-Iana i wyciągnęliśmy mu z czaszki ''gwoździe''. Moot zmieniła się w waderę i dotknęła rogiem piersi mężczyzny, mamrocząc słowa w ubudalecreatolsky (xD).
-
Błysnęło światło i Gareth pojawił się za Ianem.
Ocknąłem się. Rany na mi się zrosły.
-
Puściliśmy Iana i cofnęliśmy się do Moot, która zmieniła się w człowieka. Teraz to ją podtrzymaliśmy - Moc jej się nieco wyczerpała. Bez słowa podałem jej nadgarstek. Wgryzła się w niego i zaczęła pić krew.
-
Weszła. Nie pukała, bez żadnego ostrzeżenia wsunęła się do pomieszczenia.
- Cześć Syriusz - mruknęła, rozglądając się. Skinęła głową do innych demonów. Jej wzrok zatrzymał się na Ianie.
-
-Cześć. - spojrzałem na Karo i skrzywiłem się, kiedy Moot wgryzła mi się w nadgarstek jeszcze raz, żeby znaleźć inną żyłę.
_________________________
Ale my ludźmi jesteśmy ;-;
-
Spojrzałem na Garetha nie odwracając się. Gareth zerknął na mnie. Syknął, po czym spojrzał na siebie. Jak na komendę spojrzeliśmy na raz na Karo.
-
- Wyleczyłeś go? - nie patrząc się na Syriusza spytała cicho.
Tia, wiem, czytam to od kilku dni xD.
-
-Tak. - odchrząknąłem i wskazałem wolną ręką na Garetha. - To jest Gareth.
-
- Jakoś tak zdążyłam go poznać przy okazji - mruknęła, siadając.
-
Spojrzałem na Karo. Gareth spoglądał mi przez ramię. Z satysfakcją w oczach spostrzegł, że jestem niższy.
-
Nagle do pomieszczenia wleciał Bezan, prawie przewracając Karo i lądując już w postaci człowieka za mną. Klepnął mnie w ramię, tak, że odwróciłem się, rozrywając nadgarstek o zęby Moot. Syknąłem i udrowiłem się, chwiejnie cofając się kilka kroków, oddalając od Bezana. Demon zmrużył oczy, wyszczerzył zęby.
-
Westchnęła. Ona już nie wiedziała, co się dzieje ze wszystkim. Cały czas spoglądała na Iana i Gareth'a. Machnęła ogonem.
-
Spojrzeliśmy na Bezana. Po chwili odwróciłem wzrok, spoglądając na Karo.
-
- E.. - mruknęła, podnosząc się. - Chyba już wam nie zawracam gitary. Pewne sprawy - mruknęła lekko przestraszona i obróciła się na łapie, wychodząc.
-
Bezan odpowiedział pół-demonom spojrzeniem czerwonych oczu.
-
Moot i Sin poklepali mnie po ramieniu, skinęli głowami Ianowi i zniknęli.
-
Gareth gapił się na Bezana swoimi szkarłatnymi gałami. Ja wciąż się nie odzywałem, gapiąc się w podłogę. Kiwnąłem demonom głową.
-
Ee...? Heloł? A do Karo to już nikt nie poleci? xD
-
Gareth Karo nie zna, a Ianowi znudziło się w końcu latanie za innymi, by sprawdzać czy nic im się nie stało...xD Ale przyjdzie, kiedy tylko Syru odpowie...xD
-
Spojrzałem na Iana.
-
- Ehm... Syriusz? Dzięki... - mruknąłem. Spojrzałem nieprzyjaźnie na Garetha, który wyszedł, mruknowszy coś pod nosem.
- Yhm... - ruszyłem powoli do wyjścia. Byłem nieco skołowany. - Dzięki. - wyszedłem.
-
-Spoko. - mruknąłem. Bezan łypnął na mnie, zmienił się w wilka i wleciał na półkę skalną przy suficie. Wyjąłem z torby gitarę i usiadłem, nadal jako człowiek i zacząłem grać ''Long, long way from home''.
-It was a monday
A day like any other day
I left a small town
For the apple in decay
It was my destiny
It's what we needed to do
They were telling me
I'm telling you
I was inside looking outside
The millions of faces
But still I'm alone
Waiting, hours of waiting
Paying a penance
I was longing for home
I'm looking out for the two of us
I hope well be here when they're through with us
I was inside looking outside
Oh the millions of faces
But still Im alone
Waiting, hours of waiting
I could feel the tension
I was longing for home
Im looking out for the two of us
And I hope well be here when they're through with us
Im coming home
Monday, sad, sad monday
She's waiting for me
But Im a long, long way from home
Sad, sad monday
She's waiting for me
But Im a long, long way from home
Sad, sad monday
Oh she's waiting for me
But I'm a long, long way from home.
https://www.youtube.com/watch?v=u1XSzwhhF6M
-
Wszedłem. Zastukałem pazurami o podłogę, próbując zwrócić na siebie uwagę Syriusza.
-
Podniosłem wzrok, wciąż grając coś na gitarze. Kiwnąłem Ianowi głową.
-
Odkiwnąłem i wlazłem. Ominąłem ognisko i stanąłem obok Syriusza.
-
-Co tam?
-
- Yhm... Zgubiłem tę kanalię, która siedziała mi w umyśle przez sto lat. A u ciebie?
-
-Eee...W porządku...- rzuciłem Bezanowi wrogie spojrzenie. -Moja kanalia wciąż siedzi mi na ogonie.
-
- Yhm... Ta, widzę...
-
Bezan rzucił mi chłodne spojrzenie.
-
Usiadłem.
- Ehm... Chyba ci przerwałem...? - wskazałem łbem na gitarę.
-
-Nie, czemu? - wciąż cośtam grałem.
-
- A nie wiem...
-
-Coś się stało?
-
- Nieee... A czemu pytasz?
-
-A nie wiem. Tak jakoś.
-
Podczas zjazdu z gory udalo jej sie straacic kurs i zamiast jechac prosto, trafila na szlak do palacu Syriusza. Przy wejsciu do palacu 'sanki' rozwalily sie, a ona wpadla do Cubiculo, slizgajac sie na brzuchu. Zatrzymala sie tuz przrd ogniem i zaczela sie smiac.
- Em.. hej? - powiedziala, payrzac sie na swoke lapy, ktore byly niebieskie. Podniosla sie i zaczela sie ogladac, byla cala zmarznieta, mimo ze juz tego nie czula. Westchnela i usiadla.
-
- Yyy... Cześć. - mruknąłem, patrząc na Karo przez ogień.
-
Po chwili ponownie wybuchnela skiecham.
- Aaa, jestem niebieska! - cos jej zaczelo odwalac, to bylo pewne.
-
Uniosłem brew.
- Eee... Ogień jest przed tobą, Syriuszowi chyba nie będziesz przeszkadzać. - zerknąłem na Syriusza.
-
- Ogniem nieee, to się inaczej robi, ale nie ogniem. Mogło raczej dojść do odmrożeń. Czy coś.
-
- Wieeem... Starałem się uważać na EDB...(xD)
-
-Ym, powinnaś wleźć do letniej wody i ją podgrzewać. - mruknąłem.
-
- Nie chce mi się. Będę zimna i tyle. Chyba to nikomu nie przeszkadza. Nie czuję tego zimna. Chyba.
-
- Nie wiesz, czy jest ci zimno, czy nie? - uniosłem również drugą brew.
-
- Nie. Nawet nie czuję jak ktoś mnie dotyka.
-
- Idę na spacer. Będę tam, albo tam.. albo tam.. nie wiem - mruknęła i wyszła, nucąc pod nosem:
- Despite the lies that you're making
Your love is mine for the taking
My love is just waiting
To turn your tears to roses
Despite the lies that you're making
Your love is mine for the taking
My love is just waiting
To turn your tears to roses
I will be the one that's gonna hold you
I will be the one that you run to
My love is a burning, consuming fire
[Chorus]
No
You'll never be alone
When darkness comes I'll light the night with stars
Hear the whispers in the dark
No
You'll never be alone
When darkness comes you know I'm never far
Hear the whispers in the dark
Whispers in the dark
You feel so lonely and ragged
You lay here broken and naked
My love is just waiting
To clothe you in crimson roses
I will be the one that's gonna find you
I will be the one that's gonna guide you
My love is a burning, consuming fire
[Chorus]
No
You'll never be alone
When darkness comes I'll light the night with stars
Hear the whispers in the dark
No
You'll never be alone
When darkness comes you know I'm never far
Hear the whispers in the dark
No
You'll never be alone
When darkness comes I'll light the night with stars
Hear the whispers in the dark
No
You'll never be alone
When darkness comes you know I'm never far
Hear the whispers in the dark
Whispers in the dark
Whispers in the dark
Whispers in the dark... - wyszła.
Skillet - Whispers In The Dark
-
Zerknąłem na Bezana. Demon prychnął cicho i wpatrzył się w ogień Pandemonijski.
-
-Ian, pogramy w karty? Poker. Texas Hold'em?
-
Usiadłem. (Po raz kolejny chyba...xD) Spojrzałem na Syriusza.
- Nie potrafię, ale czemu by nie? Wyjaśnisz mi w trakcie.
-
//A nie chciałoby wam się iść nad rzekę? C: xD
-
Nie, nie chciałoby ;^;
-
-Jasne. - machnąłem ręką i między nami pojawił się niski stół, a na nim karty i pudełko z żetonami.
*Godzinę później*
-Karota czwórek. - oznajmiłem po dość przekonującym blefie, kładąc karty na stole. - Wygrałem.
____________________
Nie, nie bardzo.
-
//Łee :c
-
__________________________________
Pisze się w ogóle pod taką kreską ^ ;-;
-
W czasie grania zamieniłem się w człowieka. Teraz rzuciłem swoje karty na stół i przewróciłem oczami.
- Mówiłem, że nie umiem grać.
-
Wyszczerzyłem zęby.
-Ja miałem sześćset lat na to, nauczysz się.
-
- Ja zmarnowałem swoją setkę i niewiele - szczerze mówiąc - się nauczyłem.
-
_______________
Z przyzwyczajenia pisałam tak "//" xD
-
Nie spamować, od tego jest w końcu cały wątek...xD
-
-Mnie się, szczerze mówiąc, nudziło. - mruknąłem.
-
- Yhm... - mruknąłem. - Dobra, ja chyba będę leciał...
-
-Jak chcesz. - stół zniknął. Wziąłem znów gitarę w zacząłem coś grać.
-
- Yhm... - spojrzałem na Syriusza i podszedłem do wyjścia. - To ten, cześć. Dzięki. - wyszedłem.
-
-Cześć. - mruknąłem za nim.
-
Ocknąłem się. Rozejrzałem po jaskini.
-
Wszedłem, pukając.
-
-Właź. - mruknąłem, zamyślony.
-
- Eeeść... - wychrypiałem, włażąc.
-
Zmieniłem się w wilka i schowałem gitarę do torby.
-
- Jak tam u ciebie, neh? - spytałem, siadając w wejściu.
-
-Ujdzie. A u ciebie.
-
- Spoko... - mruknąłem. - Jak to jest, że ilekroć przychodzę do ciebie, żeby pogadać, zapominam o czym?
-
-Cóż... Prawo Murphi'ego.
-
-Idę... gdzieś. Jeśli chcesz, to możesz iść... gdzieś... ze mną. - wstałem.
-
- Tia... - mruknąłem. - Eee... Dobra. A propo, ta łajza mi się zgubiła, mówisz, że on teraz to taki jakby dobry jest?
-
Wbijać nad rzekę, nakręcimy komedię romantyczną xD.
-
-Tak, raczej tak. Znaczy, nie będzie się na nikogo niekontrolowanie rzucał, tylko jak zwykły wilk. Chodź. - wyszedłem.
-
Bezan wyminął Iana i wyszedł.
-
Odpowiedź Syriusza niewiele mi dała, w końcu zwykłe wilki też przyciągają kłopoty jak magnes, a ten w dodatku był trzy czwarte demona i moim młodszym bratem. Wybiegłem za Syriuszem.
-
Wszedł wściekły Bezan. Usiadł tyłem do wejścia przed ogniem.
-
Weszła Stormakina. A właściwie zajrzała tylko i skryła się zaraz za ścianą. Bezan nie mógł ją widzieć, siedział w końcu plecami do wejścia, mógł ją jednak wyczuć. Uspokoiła oddech przyspieszony biegiem i wyjrzała jeszcze raz.
-
Bezan nie odwrócił się.
-A ty tu czego? - mruknął.
-
Stormakina przestała oddychać.
- Y... Tak wpadłam... Zapytać... Jak tam...
-
Bezan zmarszczył brwi i spojrzał z czymś, co u normalnych stworzeń byłoby niepokojem, przez ramię.
-A ty co, apopleksję masz, czy co?
-
- Ym... Nie... - Stormakina dalej nie oddychała. - Ym...
-
-E, z tego co wiem, wilki muszą oddychać. - mruknął Bezan. -Nie żeby coś, ale ty chyba NIE oddychasz.
-
- Ym... - Kina wzięła haust powietrza. Najwyraźniej nie wiedziała za bardzo co ma powiedzieć, bo zerkała tylko na Bezana, zaraz jednak odwracała wzrok.
____________________________________
Ei, bo ja ni wim, co pisać...xD
-
Bezan tylko zmarszczył brwi.
-
Eiii, ni wim, co pisać... ;^;
-
_________________
Ja też nie ;-;
-
___________________
;^;
-
- Yhm... - mruknęła Stormakina po dość dłuższym czasie. - To jak tam u Ciebie?
-
-A jak może być. - burknął Bezan. -Do... - demon zerknął na Stormakinę i dokończył: -...diabła.
-
Bezan prychnął sam do siebie i wstał. Obrzucił nienawistnym spojrzeniem wejście do groty i usiadł w cieniu.
-
Stormakina odprowadziła go wzrokiem, przestępując z łapy na łapę.
-
Wszedłem. Zignorowałem siostrę Iana i mojego brata, podchodząc do ogniska. Usiadłem. Już i tak wielki płomień skoczył w górę, odbijając się czerwonym refleksem w moich oczach.
-
Gdzieś w kącie rozległo się szuranie, oznajmiające, że Bezan wstał. Nawet się nie obejrzałem, ale postawiłem uszy, żeby w razie czego nie wylądować w ogniu. Demon jednak tylko zmarszczył brwi, przeszedł obok mnie i podszedł do wyjścia, zadzierając łeb w górę. Zacząłem sobie powtarzać w myślach, że nic mnie nie obchodzi, co on robi, ale w końcu nie wytrzymałem i odwróciłem się. Bezan niespokojnie gapił się w niebo z napiętymi mięśniami, jakby spodziewał się ataku. Zazwyczaj mu w takich sprawach za grosz nie ufałem, ale już po chwili do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Jakby... coś leciało? Jakiś rój owadów? Nie. Raczej, jakby coś nadciągało, coś silnie naelektryzowanego.
______________________
Ian, od razu mówię, że robię akcję na potrzeby innego forum, więc jak coś, to Stormakina może tu być, ale raczej na bank zostanie ranna ;-; Możecie mi pomóc w akcji, ale jeszcze nie wszystko wymyśliłem ;-;
-
Podszedłem do Bezana. Demon spojrzał na mnie i machnął pyskiem w stronę nieba.
-Słyszę. - mruknąłem. -Ale i tak nie wiem co to.
-Ja też nie. - Bezan zlustrował wzrokiem ciemne niebo. -Może znowu wojna.
-Znowu? Przecież cały czas jest wojna.
-Chodzi mi o bitwy. Może wysyłają kolejny oddział.
-To bezcelowe. - mruknąłem. -Zginęła połowa ich armii, a u nas nikt. Nie mają jak nas zabić. Nie da się.
-Oni też tak myślą. - prychnął Bezan, kręcąc głową.
-Co? - zmierzyłem brata wzrokiem, zapominając na chwilę o powoli nasilającym się szumie. -O czym ty gadasz?
Demon wyszczerzył się ponuro.
-Jest sposób, żeby nas zabić. Żeby inny gatunek nas zabił. Nie tylko ten tradycyjny.
-Serio? - wytrzeszczyłem oczy na Bezana.
-Tak. Ale nie mam zamiaru ci go zdradzać. Im mniej osób wie, tym lepiej, zwłaszcza, że jest wojna.
-
Stormakina zastrzygła uszami i podeszła do demonów, zapominając o strachu.
- Co jest? - spytała ochryple. - Jaka wojna?
-
-W Pan... - zacząłem, ale Bezan rzucił mi wściekłe spojrzenie.
-
Stormakina uniosła brwi.
- W pan-co...?
-
-Nic, nic.
-To wojna demonów, nic ci do tego. - mruknął Bezan.
-
Kiedy gadaliśmy, szum nagle znacznie się przybliżył i stało się jasne, że to nie żadne owady, a istoty zbliżone mocą i rozmiarem do nas. Na niebie pojawiła szarobiała plama, drgająca cały czas, jakby istoty, z których była złożona, od czasu do czasu poruszały skrzydłami. Bezan zaczął węszyć, ja natomiast chwyciłem Stormakinę pod łapę i pociągnąłem w głąb jaskini, za ognisko.
-Zostań tu. - poleciłem. -A jak powiem ''już'', to wiej.
Bezan zaklął. Podbiegłem do niego.
-Anioły. - mruknął.
-
Kiwnęła głową na słowa Syriusza.
-
Anioły były już prawie przy moim pałacu. Bezan cofnął się o krok, po czym obaj pobiegliśmy w głąb Cubiculo. Zatrzymaliśmy się przed ogniskiem i odwróciliśmy, wbijając pazury w ziemię. Wysiliłem wzroki zobaczyłem, że anioły lecące na tyle trzymają w łapach ogromne głazy, utrzymywane pewnie w powietrzu przez lewitację, bo nic nie byłoby w stanie podnieść takiego ciężaru i lecieć z nim przez setki kilometrów. Tuż przed tym, jak kilka pierwszych aniołów wleciało do pomieszczenia, wbiegli Sathil i Belt. Mój sobowtór rzucił się na jednego z aniołów, strącając go na ziemię, po czym obaj zbili się w kulę, gryząc się. Na Belta rzuciły się dwa inne. W tym momencie głazy opadły na ziemię z hukiem, zasłaniając wejście do pałacu. Zrobiło się ciemno jak w grobie, jedynymi źródłami światła były dziury w suficie.
To nawet nie była jakaś niewyobrażalnie wielka armia wilków Anioła. Tylko niewielka, na oko dwudziesto-, dwudziestopięcioosobowa grupa. A jednak, kiedy dopadły mnie i Bezana, nie zdołałem nawet wycharczeć ''Już'', mogłem tylko mieć nadzieję, że Stormakina sama zauważyła, jak beznadziejna jest sytuacja i uciekła. Gdy w końcu ataki aniołów zaczęły słabnąć, ja i Bezan leżeliśmy już na ziemi wykrwawiając się, nie mając chyba nawet jednej kości całej. Większość aniołów była równie mocno ranna, jednak walczyli z niemal niemożliwą siłą. Belt padł jako następny. Sathil bronił się najdłużej, ale w końcu i jemu brakło już sił. Anioły, krwawiąc nie mniej niż my, wyleciały przez dziury w suficie, na pożegnanie warcząc i strącając na nas kamienie.
-
Stormakina leżała w kącie pomieszczenia z połamanymi łapami. Zemdlała, z powodu utraty krwi.
-
Go góry kamieni zawalającej wejście zaczął się ktoś dobijać, nawołując. Po chwili rozległ się czyjś cichy głos.
-Rachel. Spróbuj od góry.
Rozległ się dźwięk, jakby szelest skrzydeł i w otworze w suficie pojawiła się głowa wadery. Mimo, że zasłoniła sobą światło dzienne, świeciła jakby od środka.
Straciłem przytomność.
Basior na zewnątrz wybiegł.
-
Wadera zniknęła, po czym pojawiła się obok Stormakiny. Zbadała ostrożnie jej puls.
-
Anioł pojawił się przed wejściem.
-
Wbiegłem, łeb w łeb z Gareth'em. Wskoczyliśmy na kamienie, które zasłaniały wejście.
-
Wleciała za basiorami.
-
-Karim! - zawołała z środka Rachel. -Jest tu z nimi nieprzytomna wadera.
Anioł zmarszczył brwi.
-U góry jest otwór. - powiedział do Iana, Karo i Garetha.
-
Wskoczyliśmy przez wskazany otwór do środka. Oniemiałem.
- Syriusz? - spojrzałem na anioły. - Co się z nimi stało?
Gareth obrzucił spojrzeniem rannych i zatrzymał wzrok na Stormakinie.
- Inny, Stormakina. - kiwnął głową w jej stronę.
-
Rachel spojrzała na Iana.
-My. Anioły.
-
Karim pojawił się na dachu jaskini, po czym wleciał przez otwór do środka. Przyjrzał się mnie, po czym po kolei reszcie demonów.
-
Stała za Ianem i Gareth'em. Nie miała pojęcia, co robić, gdzie robić, co mówić, dlatego wolała stać z tyłu.
-
Zawarczałem.
- Prawie ich zabiliście, a teraz wołacie nas na pomoc?! - wydarłem się, niewiele z tego rozumiejąc. Gareth przytrzymał mnie, żebym się na nikogo nie rzucił, a potem zaczął podchodzić do każdego rannego i sprawdzać puls.
-
Karim wszedł do środka i zmarszczył brwi.
-To nie my. Nie Rachel i ja. To reszta z nas, inne anioły.
-
- A wy co? Zdrada stanu? - burknąłem.
-
-Coś... w tym stylu. - powiedział powoli Karim.
-
- Ej dobra, może zamiast gadać się ich gdzieś przeniesie, wyleczy, a tu posprząta? - jęknęła, mając nadzieję że nie będą musieli dłużej gadać.
-
- Przeteleportuję ich do szpitala. - zniknąłem, a wraz ze mną Syriusz. Po chwili teleportował się Gareth, przenosząc ze sobą Stormakinę.
-
Teleportowałem się z powrotem do pałacu Syriusza, a za mną Gareth. Ja położyłem łapę na Bezanie, a Gareth na Sathilu. Zniknęliśmy.
-
Wyszła, nie wiedząc co ma zrobić (xD).
-
Gareth pojawił się, 'wziął' Belta i zniknął.
-
Karim i Rachel zniknęli z szelestem skrzydeł.
-
Wszedłem przez dziurę w suficie. Za mną wszedł Bezan, ale w pół kroku odwrócił się i zniknął. Nie zwróciłem na niego uwagi; wciąż byłem otępiały po bitwie.
-
Ocknąłem się w końcu (chyba po jakimś roku xD). Spojrzałem na zawalone głazami wyjście i westchnąłem. Wstałem i rozłożyłem skrzydła. Odbiwszy się, wyleciałem przez otwór w suficie i wylądowałem przed jaskinią. Usiadłem, myśląc co robić. Nie miałem benzyny ani gwoździ, ani nawet saletry czy drutu. Albo metalowej beczki. Albo dynamitu.
-
Westchnąłem jeszcze raz. *Bezan? Bazalt?*, zaryzykowałem.
Nic się nie stało. Nie oczekiwałem z resztą, że Bezan od razu się stawi, ale nie wykluczałem, że za którymś razem w końcu odpowie. *Beeezaaan...Baazaalt...Baazaalt...Beeezaaan...*, wysyłałem dalej, ale jak grochem o ścianę. *Nie to nie, nie licz, że ocalę twój zapchlony tyłek przed Władcą.* - dałem w końcu za wygraną. Zmieniłem się w człowieka. Wyjąłem z kieszeni zmasakrowanego płaszcza coś, co przypominało prababcię współczesnego telefonu komórkowego i zacząłem coś klikać. Po chwili rozległ się szum jak z zepsutego telewizora.
-Cai...Caicyo? - zaryzykowałem, starając się przekrzyczeć ryki dobiegające z prehistorycznego telefonu. -Kuji? Sin? Tybalt? Mootdam? Orgin? Ktoś w ogóle słyszy? Halo? - przyłożyłem telefon do ucha, drugie zatykając dłonią. -Halo? Nic nie słyszę, jest tam ktoś?
-
Pacze na zdj Bezana jako ludzia i zastanawiam się, czemu jest taki przystojny ;-;'
-
___________________________
Yyy...;-; O to to już pytaj Gabriela Aubry'ego xD
-
W komórce rozległ się głośniejszy szum, który brzmiał mniej więcej jak ''Czego, do diabła''.
-Sin? No wreszcie. Gdzie ty do diabła jesteś? - zawołałem do wadliwej maszyny, zastanawiając, czy w ogóle mnie usłyszał.
-...Pass...Lorado...
-Co? - nie zrozumiałem.
-...Er Pass...Lorado...
-Co...Colorado? Nie słyszę, Sin, do diabła. - potrząsnąłem telefonem, zirytowany.
-River Pass!
-Sin? Jesteś tam?
-Syr...usz...Est...
-Sin, mniejsza. Możesz tu do mnie przelecieć? Potrzebuję cię.
-...Raz...Jęt...Kuji.
-Co tam Kuji, cho no tu. - mruknąłem, przewracając do siebie oczami.
-...Raz. Nie...gę. Za...z. - połączenie się zerwało, telefon sprzed drugiej wojny światowej przestał szumieć, wydał z siebie ciche kliknięcie i zamilkł.
-
Westchnąwszy po raz enty, wcisnąłem komórkę do kieszeni i spojrzałem na górę kamieni zastawiającą wejście.
-
Wreptała z nudów.
- Heeej, Syriusz - bąknęła cicho.
-
Odwróciłem się w stronę głosu.
-Hej, Karo.
________________
Wiesz, że jestem przed jaskinią, nie? xD
-
- Jak tam? - mruknęła.
___________________________________________
Fiem .u.
-
-Ujdzie. - mruknąłem, patrząc na zawaloną kamieniami jaskinię.
-
- Pomóc Ci jakoś? - westchnęła, spoglądając na Syriusza.
-
-Nie, dzięki. Przyleci mój przyjaciel z Pandemonium, który...hm...ma nieco destrukcyjne moce.
-
- Ahh, spoko - westchnęła i usiadła.
-
-Co tam u ciebie?
-
- Nic - mlasnęła. - Chyba, że liczy się, że Ian ma dziedzica, Gareth mbie wkurza i znalazłam swojego dzieciaka w bucie.
-
-Ach... - zamilkłem na chwilę. -Dzieciaka?
-
- Taa, dzieciaka - przewróciła oczami. - Zachciało się dziedzica.
-
Uniosłem tylko brwi. W tej samej chwili kilka metrów dalej rozbłysło białe światło i pojawił się młody mężczyzna o białych włosach i kolczastej żelaznej obroży na szyi. Przez środek włosów, od czoła po końcówki, przechodził mu czerwony jak świeża krew pasek. Jego oczy były soczyście szkarłatne, jakby podwójne, a na dłoniach miał tego samego koloru znaki. Trzymał kilka teczek z jakimiś aktami. Podszedł do mnie i Karo, uśmiechając się lekko, przez co dało się zauważyć, że jego kły, górne i dolne, są trzy razy dłuższe niż powinny, ale mimo to schowane w jego ustach.
-Sin. - poklepałem przyjaciela po ramieniu. -Co tam masz?
-Akta... Z resztą, sam zobacz. - podał mi foldery.
-
Spojrzała na faceta. Nie odezwała się.
-
Otworzyłem jedną teczkę i zacząłem czytać.
-A, Sin, to jest Karo, Karo, to Sin. - mruknąłem, przeglądając pliki.
-
Skinęła łbem.
Zobaczylam 4 przecinki i zastanawiam sie, czemu tak duzo przecinkoooow ;-;
-
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na tytuł pracy.
-Sin, skąd to masz? To jest moja praca.
Odpowiedziało mi milczenie. Spojrzałem na demona.
-O kurczę. - mruknąłem, skapnąwszy się, o co chodzi. -...O kurczę.
-Taa... - mruknął tylko Sin. Machnąłem mu przed nosem teczką z napisem ''Selektywna broń biologiczna''.
-Ale sami siebie byśmy unicestwili. Właściwie niczym się nie różnimy od aniołów.
-Oprócz krwi.
-No dobra, może prócz krwi. - zgodziłem się. -Oni mają limfę, a my w ogóle nie mamy krwi...Znaczy, większość ma, ale to albo kwas, albo lek.
-To wystarczy. - Sin wzruszył ramionami. -A i tak są przecież jeszcze skrzydła.
-Skrzydła? - prychnąłem. -Jedna trzecia naszych ma skrzydła. To by było samobójstwo.
-Jaka jedna trzecia...Co najwyżej jedna osiemnasta. Zło konieczne. Poza tym, tylko zwykłe demony by walczyły, te z wyższym statusem siedziałyby w Pandemonium, jak Diderick.
-No dobra... A Claw? Umbra? Bezan? Ja?
-Od tego są maski gazowe... - mruknął Sin, nie do końca przekonany.
-
Spojrzałem na Sina i westchnąłem. Zamknąłem teczkę i włożyłem ją pod inne. Otworzyłem następną i zacząłem czytać.
-
*Uznajmy, że Sina już tu nie ma, wejście do jaskini od tarasowane, a Syriusz jest już opętany xD*
Położyłem się przy wyjściu jaskini, opierając głowę o ścianę i zakładając ręce na pierś.
-
- Um.. Syriusz, ja idę - westchnęła i wyszła.
z.t.
-
Od kilkudziesięciu minut siedziałem pod ścianą z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w szumy i piski w mojej głowie. W końcu otworzyłem oczy, a dźwięki zniknęły.
-Balaura. - mruknąłem, po czym potrząsnąłem głową. -Balaura? B a l a u r a ?* - westchnąłem i wstałem, otrzepując płaszcz. -Nie dziwię się, że wszyscy go znają jako Kryształowy Wilk.
______________________
* xD
(http://24.media.tumblr.com/7909302aacf62ff0ee399f8334689df0/tumblr_n3md6e5LOY1rhkxa3o2_250.gif)
-
Zamyślony, zacząłem łazić w kółko po jaskini, gładząc włosy. W końcu ocknąłem się i chwyciłem kosmyk swoich włosów, przyglądając się mu z zastanowieniem. Postałem tak ze dwie minuty, po czym opadłem na kolana przed torbą i wyciągnąłem z niej wielkie lustro w niegdyś srebrnej, teraz kompletnie zaśniedziałej ramie. Oparłem je o kolumnę i stanąłem przed nim.
-Będziesz się tak podziwiał teraz? - prychnęło moje odbicie.
-Niee... - przyjrzałem się swoim oczom w lustrze. Oba były czerwone, z ciemniejszą źrenicą do połowy. Dobrze.
-Spokojna twoja rozczochrana, szpieg jest chwilowo...niedysponowany. - odbicie wyszczerzyło się.
-To dobrze. - wzruszyłem ramionami i zamyśliłem się. -Co ja to chciałem?
Bezan ukrył twarz w dłoniach, kręcąc głową.
-Twoja pamięć mnie dobija.
-A, wiem już. - zamiast mówić dalej, zlustrowałem wzrokiem swoje odbicie. -Wiesz, łatwiej by mi się z tobą gadało, jakbyś to był ty, a nie ja z twoimi oczami.
Demon spojrzał na mnie ciężko. Po chwili, zamiast tylko mnie, lustro odbijało mnie i Bezana. Oczy w odbiciu z powrotem zmieniły mi się na żółte.
-No więc, co ty to chciałeś? - przywołał mnie do porządku demon.
-Chciałem tylko jedno: wiedzieć, czy twoje ciało wciąż gdzieś jest. - spojrzałem na brata znacząco.
-Nie mam pojęcia. Szansa jest pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. - wzruszył ramionami. -Why?
-Jeśli zdobędę twoje ciało - bo umysł już na szczęście mam - może uda mi się z powrotem cię...eee...zespolić.
-Niby jak, hę? - Bezan uniósł brew.
-Tego jeszcze nie wiem. Kto może mieć taką moc, aby przywracać utracone rzeczy? - spytałem, raczej retorycznie, błądząc już myślami daleko od swojej jaskini. Na ziemię ściągnął mnie dopiero cichy i krótki, triumfalny śmiech Bezana. Spojrzałem na niego pytająco.
-Chyba wiem, kto ma taką moc. - Bezan uśmiechnął się szeroko.
-To może mi zdradź, bo jeszcze mnie nie olśniło? - machnąłem ręką z niecierpliwością.
-Kryształowy Wilk, idioto. Już zapomniałeś te wszystkie historie przy Ogniu? Wszystko to, co nam opowiadała Raksha? Kryształowy Wilk może zmienić wilka w demona, to fakt, ale to nie jest nic nadzwyczajnego.
-Nie jest? - mruknąłem, ale Bezan mówił dalej, nie zwracając na mnie uwagi.
-Nie pamiętasz, że on może także zmienić demona w zwykłego wilka? - już otwierałem usta, żeby wdać się w dyskusję na temat zwykłych wilków, ale Bezan mnie ubiegł. -To już nie jest takie ''nic nadzwyczajnego''.
-Zatem... - zacząłem powoli, patrząc Bezanowi w oczy. - ...Idziemy szukać Kryształowego Wilka.
-Super. - Już odwracałem się, żeby pójść po torbę, kiedy Bezan znowu mi przeszkodził. -Zapomniałeś jeszcze tylko o jednym. To i tak już progres.
-O czym? - Odwróciłem się ponownie, marszcząc brwi.
-O szpiegu. Ileż można używać kodów typu ''coś mi wlazło do buta'' za każdym razem, kiedy zauważę, że podsłuchuje, skoro ja nawet nie mam styczności z żadnym butem?
-E! Zdradzasz szyfry. - syknąłem.
-Daj spokój. Pamiętasz, on siedzi mi w głowie, a, na nieszczęście, teraz jest to także twoja głowa.
-Co nie znaczy, że masz mu wszystko ułatwiać. - mruknąłem, ale dałem za wygraną. -Ale bądź spokojny, nawet jeśli dowie się, co planujemy, we dwóch powinniśmy dać radę go ujarzmić.
-Niech ci będzie. - Bezan łypnął na mnie groźnie.
-Oh yeah, to chyba było twoje pierwsze w życiu poddanie się. Szkoda, że tego na taśmie nie uwieczniłem.
-Ponabijałeś się już, szczeniaku? To super, możemy już iść? - Bezan scalił się z powrotem z moim odbiciem, żółte oczy znów zmieniły się w szkarłatne.
-Zaraz. Muszę jeszcze zrobić jedną rzecz...Dwie, właściwie.
Podszedłem po torby i zacząłem w niej grzebać. Wyciągnąłem z niej małe lusterko. Z kawałka szkła zerknęły na mnie pytająco czerwone oczy.
-Muszę się jakoś z tobą komunikować. - wyjaśniłem. Mocą przymocowałem lusterko do rękawa płaszcza. -Teraz druga część. - mruknąłem, wychodząc.
-
Wszedłem. Usiadłem przed wejściem.