Over The World
Miasto => Park => Wątek zaczęty przez: Karo w Lipiec 19, 2014, 22:08:59
-
Wiele ścieżek, które prowadzą Bóg wie gdzie.. gdzie nie gdzie można zauważyć kosze na śmieci oraz ławeczki.
-
Wleciałem tyłem, czyli moim ulubionym stylem latania. Mogłem wtedy rozłożyć się w powietrzu jak w fotelu. A, oczywiście, miałem doskonały zmysł orientacji w terenie, nie musiałem się więc patrzeć dokąd lecę.
-
Wleciała wprost za nim. Od czasu do czasu starała się go wyprzedzić, bo ta lubiła pokazywać, że jest lepsza od innych. Wylądowała na ścieżce i 'schowała' skrzydła. Rozejrzała się i przeszła koślawo kawałek. Uhh, pierwszy raz zmieniła się w człowieka, ale iść jako tako umiała.
-
Wleciałem zupełnie przypadkiem (xD), zmieniając się jednocześnie w człowieka. Przetoczyłem wzrokiem po okolicy.
-
Usłyszała coś, pewnie ktoś tu się zjawił. W sumie wiedziała że ktoś się zjawił, bo dłoń zaczęła jej świecić na niebiesko. Warknęła pod nosem i rozejrzała się.
-
Westchnąłem w duchu, znudzony, i zacząłem powoli iść przed siebie, wciskając ręce do kieszeni.
-
'On tak będzie stał w powietrzu czy w końcu zleci?' - pomyślała tylko. Zaczęła iść przed siebie, poprawiając niebieską koszulę. Fajnie się szło w glanach, jednak równowagi nadal złapać nie mogła. Po pewnym czasie doszła do ścieżki, gdzie szedł Bezan. Nie wiedziała, że jest wilkiem-demonem, więc stwierdziła, iż to jakiś człowiek. Machnęła ręką i nadal koślawo szła, starając się iść jak najciszej. Nie chciała, żeby ów facet ją zobaczył, mimo że się nie bała. Bo kto to wiedział, czy nie będzie chciał ją pobić czy coś.
W podpisie wygląd Karo jako człowiek xD.
-
Usłyszałem kroki. Rzuciłem Karo wściekłe spojrzenie, że przeszkadza mi w snuciu się, i dalej powoli lazłem.
_____________________
W podpisie wygląd Bezana jako ludzia xD
A, i wybacz to wściekłe spojrzenie, ale to Bezan, więc...xD
-
Nie zwracałem na nich uwagi, latając powoli nad parkiem i oglądając złoty klucz. Parsknąłem słysząc myśli Karo.
- Chciałaś, żebym cię zaprowadził gdzieś, gdzie są ludzie. Tu zazwyczaj są, więc moja rola jako przewodnika się kończy.
-
'Nie ma, ciełopie kanaliany, mówiłam że mnie trza pilnować, mam niekiedy napady agresji i walę we wszystko piorunami' - uśmiechnęła się w górę bardzo szeroko. Nadal patrzyła na Bezana, chciała zidentyfikować, kim on jest.
Spoko Bezanie xD. Przedtem miałam zrobić plan, że Karo spadnie na Bezana, ale dobra xD.
-
Zatrzymałem się i rozejrzałem, zastanawiając się, gdzie właściwie jestem.
-
Jęknęła. Nie przepadała za ludzką postacią, pomijając ten fakt, że była w tej postaci pierwszy raz. W końcu nie wytrzymała i zmieniła się w wilczycę, starając się skrzydła jak najbardziej 'schować'. Przeciągnęła się i mlasnęła, od razu czuła się lepiej.
-
- Powiedziałem zazwyczaj, a nie że tu są teraz. A twój problem nie jest moim. Nie odpowiadam za ciebie, więc nie muszę cię pilnować, proste. Cóż, przynajmniej dla mnie, jeśli dla ciebie nie... - wylądowałem obok jakiejś ławki i rozłożyłem się na całej jej długości. Przejrzałem bransolety na lewej ręce, po czym przeciąłem szponem prawej dłoni w trzech miejscach jedną z nich. Przyglądałem się przez chwilę trzem półokrągłym kawałkom złota, po czym dmuchnąłem na nie ogniem zmieszanym z błyskawicą. Momentalnie się rozpuściły. Dmuchając co chwilę na płynne złoto, żeby nie zastygło, uformowałem z niego podobiznę złotego Smoczego Klucza, który wisiał i brzęczał cicho na mojej szyi. Mój klucz wyglądał identycznie, oczywiście nie licząc braku zaklęcia przywołującego złote i szkarłatne gady.
-
- Leń - burknęła. Ponownie przeciągnęła się i z byle powodu walnęła w Sirfalasa kulą ognia, by następnie przyśpieszyć kroku i wyprzedzić Bezana, nadal w ciele wilka. Nie interesowała się nikim, jacyś ludzie się jej pewnie przyglądali, ona zaś miała wyjebane.
-
Nie odrywając wzroku od zrobionego przeze mnie klucza, złapałem ognistą kulę szponiastą prawą dłonią. Podrzuciłem kulę i zneutralizowałem ją. Zawiesiłem sobie na szyi imitację Smoczego Klucza, przyczepiając go do jakiegoś złotego łańcuszka, o którym nie wiedziałem, że go mam. Zaśmiałem się cicho.
- Dzięki, twój ogień dodał mi sił. Zrobić mi cokolwiek może tylko lód, kwas i żrące opary, a w dodatku musi być to oddech smoka. - powiedziałem to cicho, aczkolwiek słychać mnie było w całym parku.
-
Lód? Lód. No tak, przecie lód to jest woda, tylko w stanie stałym. Przy okazji informacja przyda jej się. Machnęła ogonem.
-
Znowu zaśmiałem się cicho.
- Oddech smoka, hallo. Smokiem nie jesteś, a nawet jak się w niego zmienisz, nic nie wskórasz. Jak mnie zwykłą wodą oblejesz, też nie zadziała. Ze święconej też możesz zrezygnować.
-
- Żebym ja Cię słuchała - warknęła. Jakiś człowiek chciał ją złapać, ale ta cudem uniknęła ataku. Warknęła pod nosem, zaczarowując człowieka w wiewiórkę.
-
Wzdrygnąłem się w duchu, dalej powoli idąc przed siebie. *Woda święcona, co za obrzydlistwo.*, pomyślałem, blokując przy tym myśli. *Ciekawe, co za kretyn ją wymyślił. I co to za idioci, co o niej gadają.* Zmierzyłem wzrokiem waderę.
-
Szła nadal przed siebie, nie wiedziała gdzie ma iść i co ma robić. Szłaaa, i szłaaaa, i szłaaaa.
-
Otrząsnąłem się i zmieniłem w wilka. Otrzepałem skrzydła z jakiegoś niewidocznego pyłu i usiadłem na środku ścieżki.
-
Parsknąłem cichym śmiechem i pojawiłem się na jakiejś ścieżce. Przeciągnąłem się, rozkładając do pełnej długości skrzydła, a następnie je składając. Odgarnąłem szkarłatne włosy z twarzy i ruszyłem przed siebie.
-
Przeciągnęła się. Idąc tak przed siebie ktoś od tyłu złapał ją, chyba hycel. Warknęła i podcięła mu jakoś nogi tylną łapą. Warknęła ponownie, nie machając skrzydłami uniosła się do góry, walnęła piorunem faceta, przez co ludzie zaczęli uciekać. Po chwili spadła zgrabnie na ziemię i uśmiechnęła się triumfalnie. Magią uniosła ciało hycla i wyrzuciła go przez ogrodzenie. Było słychać chrupnięcie kości. Karo podeszła do Sirfalasa.
- No mówiłam? Napady agresji - zaśmiała się.
-
Nawet na nią nie spojrzałem.
- Twój problem nie jest moim. - powtórzyłem, dalej idąc przed siebie. - Nie będę cię pilnował na każdym kroku i uważał, by coś ci się nie stało. Ja sam też tak kiedyś miałem, z tą różnicą, że musiałem być ranny śmiertelnie. Znaczy, śmiertenie dla człowieka oczywiście. W serce, czy w brzuch. Opętywała mnie 'furia', zaszywałem się gdzieś, żeby nikogo nie zabić. Gdybym został w tym samym miejscu, zabiłbym mojego potencjalnego mordercę, a po paru dniach moje kości by eksplodowały. Dniach, a może godzinach... - mruknąłem po namyśle, nie zwaniając kroku. - Z pomocą przyjaciół nauczyłem się to kontrolować. Zawsze wyrastały mi wtedy szpony u lewej dłoni, a u prawej stawały się dłuższe. W moich żyłach zaczynała krążyć trucizna, wydłużały mi się wszystkie cztery kły, język zmieniał się na wężowy, a oczy robiły się ogniste z wężowymi źrenicami. Wzdłuż lini szczęki przebijały mi skórę drobne kolce (Heh, takie fugu się z niego robiło...xD). Zdołałem odwrócić to, co wcześniej było raczej przekleństwem, na moją korzyść, na dodatkową broń. - wzruszyłem ramionami. - Czasem się to przydaje, nie powiem. Dlatego niekiedy pozwalam się trafić w brzuch czy serce, taki przeciwnik myśli, że już po mnie, a tu jednak po nim... - zaśmiałem się cicho.
-
Wadera nawet nie słuchała, co on mówił. Według niej to było jakieś 'bla bla bla'.
- Ym co mówiłeś? Nie uważałam.
Ona nigdy nie uważała, jak ktoś długo mówił. Burknęła coś pod nosem. Ona jest wieczną pesymistką. Wzbiła się na kilka metrów w powietrze i rozejrzała się po parku. Nikogo, oprócz Sirfalasa i tego gościa (Bezan, nazywasz się teraz ten gość) nie było. Uśmiechnęła się złośliwie pod nosem i wzbiła się jeszcze wyżej. Sprawiała wrażenie ogromnego ptaka, który ptakiem nie jest. Mlasnęła i zaczęła lecieć szybko w dół, by metr przed ziemią wyrównać lot i wylądować obok Sirfalasa.
- Jak Ty mnie nie będziesz mnie pilnował, to masz mi znaleźć kogoś, do kogo mogę otworzyć paszczę, bo jak na razie żadnego takiego nie ma. Znam tu tylko Ciebie. A, chyba że sprowadzisz mojego gamoniowatego partnera (wybac Ian U.U), to wtedy się odczepię na amen od Ciebie. Widzisz? Ja myślę racjonalnie. Czy jak to się tam mówi - prychnęła. Machnęła ogonem. Zupełnie zapomniała o Ian'ie, jakoś ją bardzo nie obchodziło co u niego. Po prostu zrobił jej dwa szczeniaki, ona odeszła i tyle. Wzruszyła ramionami, o ile takowo mogła i zaczęła dreptać przed siebie. No dobra, znów poczuła coś materiałowego na swej szyi, warknęła i rozejrzała się. Znów hycel, ale inny. Machnęła ogonem i zaczęła się wyrywać, jednak ten trzymał ją nadal mocno. W końcu zmieniła się w dziewczynę.
- Mógłbyś mnie puścić gamoniu?
- Gamoniem jako takim nie jestem, więc proszę, byś się tak do mnie nie zwracała. Puścić wolno? Taki okaz? Wilk zmieniający się w dziewczynę, to coś niezwykłego! Do Cyrku pójdziesz - gość zatarł ręce i wyciągnął małe pudełeczko. Kliknął wielki, czerwony guzik na wierzchu i pudełeczko zmieniło się w dość wielką klatkę, anty-magiczną. Brutalnie wrzucił do klatki dziewczynę, która chcąc nie chcąc musiała zmienić się w jej prawdziwą postać, czyli wilka.
- A co ja w takim cyrku mam robić? - prychnęła.
- A oto się nie martw kochana. Będzie Ci bardzo przyjemnie - syknął ugryźliwie i wyciągnął z kieszeni komórkę, wybrał numer do gościa o nazwie kontaktu 'Szefunio' i zaczekał chwilę. 'Szefunio' odebrał telefon.
- Czego tym razem, Stevie?
- Znalazłem, nie uwierzysz mi szefuńciu, wilka zmieniającego się w dziewczynę!
- Eee, jakieś brednie, ale no cóż, gdzie jesteś? Przyjechałbym zobaczyć tego 'cosia'.
- W parku, w ścieżce prowadzącej do centrum. Tej od wschodu.
- Mhm. Zaraz będziemy.
Gościu rozłączył się. Przyciągnął klatkę do ławeczki i usiadł na niej, spoglądając na waderę. Wyciągnął z drugiej kieszeni papierosy i zapalniczkę, zaczął palić.
- Uhm, musisz palić? Niedobrze mi się robi. A i nie życzę, by mnie nazywano cosiem, bo cosiem to ja nie jestem.
- Zapomnij, kupo szmalu. Dzięki tobie szefunio się dorobi majątku!
- Ja nie jestem rzeczą gamoniu!
- Mów sobie jak chcesz, i tak pójdziesz do cyrku dziwolągu.
Dziwolągu? Jedna z najgorszych obelg, którą słyszała. Teraz to już kipiała złością. No ale nie mogła użyć żadnej mocy; to było niedobre. Musiała wymyślić jakiś plan, który pomoże jej wydostać się. Może.. może jeśli będą chcieli zobaczyć jej umiejętności, to będą kazali jej wyjść z klatki? I to jest myśl, brawo tępy mózgu! Usiadła spokojnie, trzepnęła skrzydłami. W końcu przyjechał cały ten szefuńcio. Łysy gościu, z czarnymi okularami przeciwsłonecznymi (pomijając ten fakt, że oczu mu w ogóle widać nie było), ubrany był w białego garniaka i fioletową koszulkę z kolorowymi ciapkami. Wyglądał jak cudak. Mniejsza. Podszedł do hycla, uścisnęli sobie ręce na powitanie.
- To ona?
- Nie kurczę, to zupełnie inna wadera.
Szefunio przywalił z liścia hyclowi.
- Nie no, to ona szefuniu.
Szef kucnął przed klatką i spojrzał na waderę. Uśmiechnął się, a jego złoty ząb zaświecił się od padających na niego promieni światła ulicznego, czy tam lampy przy ulicy, mniejsza. Karo fuknęła, prychnęła i warknęła. Skrzydła przycieśniła do siebie jak najbardziej, żeby nie było, że ona ma skrzydła. Miała plan, który wydawał jej się zarąbisty. Westchnęła i machnęła ogonem. Szczeknęła. I drugi raz. Zaczęła szczekać i merdać ogonem.
- A CO TY MI IDIOTO TUTAJ JAKIEGOŚ KUNDLA PRZYNOSISZ? ONA NAWET JAK WILK NIE WYGLĄDA, TO CO DOPIERO JAK DZIEWCZYNA! CZYŚ TY UPADŁ NA GŁOWĘ? - szefunio był zdenerwowany. Kopnął klatkę, a gdy ta się przypadkowo otworzyła, wadera wyskoczyła. Rozłożyła skrzydła, uniosła je nieco nad głowę, sprawiała wrażenie większej. Zaczęła warczeć. Tamci popatrzyli się wystraszeni na nią i zaczęli uciekać, a gdy popychali jeden drugiego, to przewracali się. Zaśmiała się ironicznie. Podeszła do nich i podleciała lekko do góry, by majestatycznie ich zabić (taka faza xD). W łapach pojawiły jej się dość duże kule ognia, które skierowała na mężczyzn. Strzeliła w obydwóch naraz. Zaśmiała się. Spaliła ciała, by nie wzbudzać podejrzeń. W jej łapie pojawiła się kula wiatru, która wywiała proch w stronę parku. Przeciągnęła się i podeszła do klatki, by ją następnie złapać w kły i rzucić gdzieś daleeeeko. Po dwóch sekundach od rzucenia usłyszała głośne 'ałłłłaa!'. Uśmiechnęła się, ukazując kły. Machnęła ogonem i ponownie się przeciągnęła. Rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Podleciała kawałek. Wylądowała obok Sirfalasa. Jej zielone ślepia były dość widoczne w ciemności. Usiadła obok smoka, smokowca, czy kogoś tam, już ją to nie obchodziło.
- No widzisz? Ja potrzebuję opieki!
Zabrali mi neta, nie miałam co robić, napisałam posta, który w wordzie zajmuje 2 strony A4 xD.
NET WRÓCIŁ *_________*
-
I kto mi teraz podskoczy? 8D
-
Podczas gdy ona się popisywała, ja leżałem na jakieś ławce oddalonej od niej o jakieś 500 metrów i klikałem coś zawzięcie na telefonie, który dostałem od Alex na Boże Narodzenie, a którego kompletnie nie ogarniałem. Po jej skończonym przedstawieniu, spojrzałem na nią chłodno.
- To, że jesteś niepoczytalna, nie oznacza jeszcze, że mam obowiązek opiekować się tobą, albo sprowadzać ci kogoś do tej roli. Mam powtórzyć po raz trzeci? Twój problem nie jest moim. I tak przy okazji... Nie myśl, że będę cię czcił jak bóstwo, bo lubisz być wywyższana. Jesteś taka sama jak oni - tu machnąłem głową w bliżej nieokreślonym kierunku, mając na myśli trupy dwóch ludzi. - Taka sama jak wszyscy inni. I tak cię będę traktował.
-
- To masz mi sprowadzić mojego gamoniowatego partnera, koniec. To rozkaz. Rozkazu Alphy się nie podważa. O ile tą Alphą jeszcze jestem - burknęła.
Neta przez pół dnia nie ma, człowieku, ratunku T_T
-
Zdusiłem ziewnięcie i znudzony rozejrzałem się, nadal siedząc po środku ścieżki. Poczułem głód, czy też raczej pragnienie, więc wstałem w końcu i rozłożyłem majestatycznie skrzydła. Machnąłem nimi kilkanaście razy, wzbijając się w powietrze na około trzy metry. Niezbyt wysoko, ale i tak zaraz przycisnąłem skrzydła do ciała i zapikowałem na nic nie podejrzewającego człowieka. Wylądowałem na jego plecach, wbijając mu pazury przednich łap w ramiona, a tylnich w nerki. Wydłużone kły zacisnąłem na jego szyi, skręcając kark. Uważałem, żeby nie upuścić mu nawet kropli krwi. Gdy padł na ziemię, zeskoczyłem i wpiłem się w jego gardło. W kilka minut opróżniłem go z krwi, puste truchło zostawiłem, patrząc na nie pogardliwie.
-
- Nawet jeśli Alphą jesteś, to nie moją. Mam gdzieś twój rozkaz, tylko lord Amaltar von Darkstone-Somerset ma nade mną władzę. No, i dwie Bethy, czyli Egrin de Icergeres i... Chyba jest tylko jedna Betha... - ściągnąłem brwi.
-
- Super - mruknela pod nosem. Odwrocila sie. Skrzydla bezwladnid ciagnela za soba, leb tez miala spuszczony. Uszy, ktore wiecznie staly w koncu opadly. Zamyslila sie i nagle pojaeil sie jej kotolak. Wadera lekko skinela lbem i wyszla, a kotlak za nia.
-
- A, no i Slith, bo ma brązowy klucz... - mruknąłem do siebie. - Nossa Senhora, ile osób może mną rządzić...
Szorki, mówiłem, że z Sirfalasem będzie trudno...xD
-
Zamyśliłem się lekko. Lubiłem być niezależny od wszystkiego... Choć, oczywiście, kiedy należałem do stada Smoczej Lancy z ochotą spełniałem polecenia mojego Alphy, lorda Amaltara. Wstałem z ławki z zamiarem wypadu gdzieś w teren, ale poczułem znajomy zapach. Intuicja mnie nie zawiodła, faktycznie był tu ktoś, kogo znałem.
-
Zmierzyłem wzrokiem smoka.
-Nie wiem, czym tak śmierdzę, według ciebie, ale to z pewnością nie jest mój zapach. Demony nie mają zapachu.
-
Kurczę, to ten park taki mały? xD Ja myślałem, że odszedłem te 500-coś metrów, a ty tam wciąż stoisz...xD
-
_________________
Nie, Bezan polował na ludzia gdzieś cztery metry od ciebie xD
-
Dzisiaj Syriusz zginie przez Bellatrix o 20 na TVN'ie xD.
-
Wiesz, że cztery metry to mało? xD
A co do odpowiedzi Karo... Bezan, będziesz na pogrzebie? xD
-
______________________________
Tak, kurczę, wiem. Czego mi się tak wszyscy pytają o to? >.<
Nie, Bezana nie będzie :3
-
Dzisiaj Harry Potter U.U
-
Wiem przecie...c.c
Ehm, jakim cudem Bezan odpowiedział na coś, czego Sirfalas ani nie powiedział, ani nie pomyślał? c.c
Nie spamić >3
-
__________________
...Bo on słyszy niewypowiedzianeee...xD
Oj no, just calm down...xD
Skoro o Sirfalasie można zapomnieć po minucie przez magię, to Bezan może słyszeć to, czego nikt nie wypowiedział i nie pomyślał...xD
-
::)
No właśnie... Skoro Sirfalas tego nie pomyślał... A ja to napisałem... To co się z tym stało...? o.O
-
_______________
Mniejsza o to, odpowiadaj.
-
- Cóż, smoki też nie. - mruknąłem. Przeciągnąłem się, rozkładając skrzydła do pełnej długości. Ludźmi się nie przejmowałem, im bardziej chcieliby o mnie komuś powiedzieć, tym bardziej by o mnie zapomnieli.
-
Zmieniłem się w człowieka, podszedłem do pierwszej lepszej wolnej ławki i usiadłem.
_______________
I wejdź na Mito.
-
Znów położyłem się na swojej ławce, składając skrzydła do połowy.
-
Zacząłem się rozglądać za innym człowiekiem, który byłby zdatny do wypicia.
-
Nie mieliśmy przypadkiem gadać? c.c Tylko znowu to 'zerknął', 'spojrzał', 'popatrzył'...xD
-
_____________________
Zaraz, tylko upoluję jeszcze jednego ludzia xD
-
O matko... Dobra xD
-
Znalazłem w końcu jakiegoś, jakąś młodą kobietę. Zmieniłem się w wilka i odepchnąłem od ławki, rozkładając jednocześnie skrzydła. Wzbiłem się w powietrze na kilka metrów. Wciąż wbijając wzrok w kobietę, nie mrugając oczywiście, przycisnąłem skrzydła do boków i spadłem jak jastrząb (czy tam inny ptak xD) na upatrzoną ofiarę. Powaliłem ją na ziemię, tym razem nie zabijając od razu, i wysunąłem kły. Już miałem wbić je kobiecie w gardło, kiedy nagle same mi się wsunęły, a szczęki przeszył ból. Zrozumiałem, że przekroczyłem już swój ''limit'' żerowania na ludziach, i że Diderick mnie ostrzega. Wściekły zamknąłem pysk i odepchnąłem od siebie niemal mdlejącą z przerażenia kobietę.
-To twój szczęśliwy dzień. - warknąłem, zmieniając się w człowieka i idąc w stronę zajętej przeze mnie wcześniej ławki. Przemierzyłem te dwa kilometry, które odleciałem, i usiadłem, daej wściekły, że Diderick mnie ogranicza.
-
W dłoni zmaterializował mi się mój telefon. Znowu zacząłem klikać na nim zawzięcie, odpowiadając na sms'a od Lorena Mayere, smoka ze stada, do którego niegdyś należałem.
-
Weszła, nadal radosna jak przedtem. Merdała ogonem i zaczęła spacerować. Jakieś dzieciaki głaskały ją, a ona je lizała po rękach. W końcu znudziło jej się i weszła w ścieżkę, gdzie znajdowali się Sirfalas i Bezan. Jako, iż nie znała swoich mocy, dreptała przed siebie. Doszła do ławki Sirfalasa.
- Dzieńdoberek - wyszczerzyła kiełki w uśmiechu, merdając ogonkiem.
-
Spojrzałem na szczeniaka, rozpoznając w nim natychmiast Karo.
- Cofnęłaś się w rozwoju? - spytałem ironicznie. - Cóż, teraz jesteś niewątpliwie milsza niż przedtem, wyglądasz też nieco słodziej. - spojrzałem na swojego komórczaka. - Nie wiesz może, jak się robi polskie litery? Kompletnie tego ustrojstwa nie ogarniam.
-
- Ale o co panu chodzi? Ja nie wiem nawet jak się nazywam. I się chyba zgubiłam, czy coś takieeeego.
Lecem do sklepu, potem będę ;-;
-
- Jaki tam pan, w gruncie rzeczy, jestem od Ciebie tylko kilka lat starszy... - mruknąłem, mając na myśli moje 'ludzkie' ciało. I tak i jako ludź i jako smok byłem wiecznym szesnastolatkiem. - Nazywasz się Karoiiina. Przez trzy 'i'. Nie wiem, gdzie mieszkasz, ale ten gościu wie wszystko, zapytaj go. - wskazałam na Bezana.
Okieuuu...
-
- On? Wygląda jak żul spod Biedronki - jęknęła. - Ale ja się nazywam De La Vi. LAVI. A nie żadna Karoiiina, co Ty mi tu gadasz - jęknęła, wskakując na niego (uznajmy, że leżysz).
Wróciiiiiiłam.
-
Przyjrzałem się Bezanowi.
- Może... - spojrzałem ponownie na Karo. - Niech ci będzie De La Vi, wszystko mi jedno. Skoro już nie pamiętasz, to jestem Sirfalas.
Tak, geniuszu, leżę xD
-
- Pobawisz się ze mną? Proooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo[...]oooooooooooooooooooooooooszę - usiadła na nim, bo wcześniej stała.
Oj ćśśśśś >.< Wróciłam ze spaceru z rodzeństwem .o.
-
- Zależy w co - mruknąłem. - Ty musiałabyś coś wymyślić, bo ja nie wiem...
xD
-
Zignorowałem ich. Wyprostowałem się i przekręciłem nagłym ruchem głowę w bok, skręcając sobie kark, po czym w drugą stronę, łamiąc go sobie w innym miejscu. Zaraz mi się zrósł. Irytowało mnie to.
-
- A w co umiesz się bawić? - nadal machała ogonem. Zaczęła mu skakać na brzuchu (xD).
Ejejej, czy w niedzielę jak się zakwaterujemy to mogę wpaść? (naczy wiem, że ja mogę) Tylko pytanie, czy tamta dwójka moich też może, bo oni beze mnie nic nie zrobią xD
-
____________________
Mogą wpaść wszyscy...xD
-
Wszedłem,średnio zainteresowany czymkolwiek.Zobaczyłem dwóch facetów ze słodziutkim szczeniaczkiem..dziwnie przypominającym Karo.Zaraz,to jest Karo! Prychnąłem i podszedłem do nich.
-Karo,chodź stąd.-powiedziałem dość natarczywie,co brzmiało praktycznie jak rozkaz.
-
- Ja nie jestem Karo! Jestem De La.. De La.. De La coś, ale ja nie jestem Karo! - krzyknęła.
-
-De La Vi. - mruknąłem.
-
-W takim razie De La Vi.Nie zmienia to faktu,że proszę cię o pójście ze mną.-starałem się mówić spokojnie,ale ze względu na nieznajomych średnio mi to wychodziło.
-
- Nigdzie nie pójdę! Musisz użyć siły! - jęknęła. Zeskoczyła z Sirfalasa i schowała się w najbliższym krzaku.
Te zalety bycia małym szczeniakiem ::) xD
-
Westchnąłem.Podszedłem do krzaka,próbując złapać szczenię.Niezbyt podobał mi się pomysł bawienia się z nią w berka.
-
Udało jej się wejść pod jakąś gałąź będącą w krzaku. Ciężko by było ją stamtąd wyciągnąć. Machnęła ogonem.
-
Najszybciej jak się dało,pomimo okropnego bólu zmieniłem się w dostatecznie małego hipogryfa i zbliżyłem się do szczeniaka.
-
Czmychnęła spod krzaka i zaczęła biec przed siebie, oglądając się co chwilę, czy ten nie idzie za nią.
-
Pojawiłem się obok ławki Sirfalasa i pstryknąłem mu palcami nad uchem.
-Te, smok. Mam pytanie.
-
Byłem nieco zirytowany ganianiem za małą Karo (o ile to serio ona),więc postanowiłem odpuścić.Wyszedłem spod krzaka i znów stałem się człowiekiem.
-
W końcu, specjalnie czy nie, potknęła się o kamień, przefikołkowała w powietrzu i wylądowała na plecach. Próbowała się podnieść. Na marne.
-
Przewróciłem oczami i podszedłem do niej,zbytnio się nawet nie spiesząc.Wziąłem ją na ręce i popatrzyłem w jej piękne oczy.
-
- Ej, puść mnie Ty.. olbrzymie jeden noo! - jęknęła, starając się mu wyrwać.
-
Spojrzałem na Bezana.
- Wal śmiało. - wpatrzyłem się w niego, nie mrugając nawet raz od czasu wpełźnięcia do lasu. - Nie dosłownie, naturellement.
-
Prychnąłem,skrzywiając się lekko.
-Nie.Nie poznajesz mnie?
-
- Nie. Ja nikogo tu nie znam.
-
Znów przewróciłem oczami.
-Trudno.I tak cię nie puszczę.Wiem,że to ty,Karo.
-
Uświadomiłem sobie, że w chwili, kiedy wypowiadałem te słowa, pytanie wyleciało mi z głowy.
-Zapomniałem. Mniejsza o to.
_________________
Sorki, ale chciałeś gadać, a to było pierwsze, co mi do łba wleciało xD
-
Przewróciłem oczami, wzdychając cicho.
- Masz ci los. Z tobą jest gorzej niż ze mną.
Osz ty wredoto...c.c A ja to wziąłem na serio...xD
-
- I co, może mnie jeszcze weźmiesz do swojego domu i zamkniesz mnie tam, póki nie wynormalnieję, co?
-
-Może.-odparłem,po czym się zaśmiałem.
-
-No co ty nie powiesz. - prychnąłem, siadając za ławką na ziemi i opierając się plecami o tył oparcia.
-
- Tak albo nie. Coś za coś. Masz mi mówić, to rozkaz De La Vi.
-
Wyjrzałem zza oparcia ławki, gapiąc się na Bezana.
- Jak sobie przypomnisz, to daj znać. W końcu, obaj jesteśmy nieśmiertelni, więc jak długo by to nie trwało.
-
Prychnąłem.
-"Jak kogoś kochasz,daj mu wolność..."-mruknąłem pod nosem i postawiłem ją na ziemi.
-
Puf. Wadera znów podleciała do góry, i po chwili znów była dorosłą waderą. Wylądowała na ziemi i przeciągnęła się.
- Co się stało się? - mruknęła.
-
-Przed chwilą byłaś o,taka malutka.-pokazałem rękami jej poprzednią wielkość.
-I tak się zachowywałaś.-zaśmiałem się.
-
-Co? - mruknąłem bez zbytniego zainteresowania. To, co mi powiedział Sirfalas, jednym uchem mi wpadło, a drugim wyleciało.
-
- Na pewno. Łżesz - syknęła i wyszła.
-
- Co? - Już zapomniałem co powiedziałem. Zerknąłem podejżliwie na swój złoty klucz, a właściwie dwa złote klucze, wiszące pośród innych naszyjników. - Nic, nic.
Zapomniałem przez Cb co napisałem ;^; Nie chce mi się już paczeć ;^;
-
Prychnąłem i wyszedłem za nią.
-
Zignorowałem go. Tak samo mu się we łbie poprzewracało jak mi. Albo bardziej.
-
- No chyba akurat tobie bardziej. - mruknąłem, unosząc szkarłatną brew. - Ja jestem całkiem zdrowy na umyśle. Nie łamię sobie bez przyczyny karku.
-
-Nie złamałem. Skręciłem. - mruknąłem. -Jestem sadystą, a skoro nie ma wokół nikogo, komu mógłbym skręcić kark, skręcam sobie.
-
- No i komu się tu we łbie poprzewracało? - spytałem zjadliwie. - Ja chyba stąd spadam. W terenie ciekawiej.
-
-Pomyślmy, tobie? - mruknąłem.
-
Zignorowałem go. Rozłożyłem skrzydła i wybiłem się na jakieś 20 stóp w powietrze. Wyleciałem.
-
Zmieniłem się w wilka, przeciągnąłem i wyleciałem.
-
Wszedłem i zacząłem spacerować,mając nadzieję,że nie spotkam nikogo,kto mnie zna...
-
Niestety los nie był tak łaskawy,bo już pierwsza grupa (4) dziewczyn mniej więcej w moim wieku zaczęła szeptać:
-Ej,czy to nie ten,co go wywalali z każdej szkoły?-odezwała się dość wysoka brunetka.
-Jak on się nazywał...?-trochę niższa blondynka,z długimi lokami.
-Chyba Slash. Chodził z moją kuzynką do klasy...-odezwała się ruda. Miała kok.
-Łooo...i co?
-Mówiła,że jest straszny...
-Może lepiej zwróćmy....-odezwała się najmniejsza,brunetka z krótkimi włosami,
-Co ty,ponoć nie zaczepia dziewczyn...-blondynka.
-Może jest gejem?-ruda.
-W sumie seksi.-z lokami.
-Może my go pozaczepiajmy,to mu się odechce nawet o tym myśleć?-najwyższa brunetka.
-Lizz,może bez przesady! Po prostu go olejmy.-najmniejsza.
-Czemu? Ja bym chciała się przekonać,czy jest taki,jak go opisują...-ruda.
Już mnie irytowały. Cały czas się do nich zbliżałem,jak to na spacerze...przewróciłem oczami i odwróciłem głowę w inną stronę.
-
Niestety nie zrezygnowały z pomysłu Lizz i podeszły do mnie,zagradzając mi drogę.
-Jesteś Slash,no nie? Słyszałyśmy co nieco o tobie...-odezwała się ruda.
-Ja jestem Lizzie,ta mała to Nana,ten rudzielec to Elizabeth a to Lucinda.
Prychnąłem.
-Mów mi Lucy.-dodała Lucinda,ta z kręconymi włosami.
-A mi mów jak chcesz.-powiedziała Elizabeth.
Westchnąłem. Nie miałem ochoty na podryw.
-
Chyba zrobiły się pewniejsze siebie,bo zaczęły się do mnie "kleić".Nie byłem zbyt zachwycony tą sytuacją.Nie odezwałem się ani słowem.Nawet nie potwierdziłem tego,jak mam na imię.
-To co,Slash...mówią,że jesteś groźnym typkiem...-zaczęła Lizzie.
-Mamy pozostać w tym przekonaniu?-dodała Eliza.
-Róbcie,co chcecie,i tak mnie to nie obchodzi.-powiedziałem bez emocji,tak od niechcenia.Odniosłem wrażenie,że są tym zachwycone.Przewróciłem oczami.
-
Wleciałem, wciąż w swojej prawdziwej postaci. Gdzieś w dole dojrzałem tego faceta, którego widziałem z tą waderą, Karo, czy jak jej tam. Nie miałem zbytnio pamięci do imion nie-smoczych, nie pamiętałem nawet, czy tamten facet mówił, jak się nazywa. Ale i tak nie obchodziło mnie to. Wylądowałem przy jakiejś ławce, zmieniając postać na człowieka czy tam elfa, co za różnica. I tak żadna żywa, martwa, czy jaka tam istota nie mogłaby o mnie nikomu powiedzieć, ani nawet pomyśleć o mnie, więc nie zwracałem na innych uwagi. Przeszukałem dokładnie teren dookoła ławki. Po chwili znalazłem swojego komórczaka, którego schowałem do jakiejś tam kieszeni, o której nie wiedziałem, że ją mam. Dalej przeszukiwałem trawę.
Wypacz, Slash, że zakłócam twój spokój, ale ten komórczak, rozumiesz... ._.
-
Weszła. Na wstępnie przeciągnęła się i rozejrzała. Było ciemno, noc. W parku żadnych świateł, jednak ta dzięki świeceniu mogła widzieć w ciemności. Machnęła ogonem. Widziała kilka dziewczyn klejących się do Slash'a. Warknęła, widać było iż ten nie jest zadowolony z ich obecności.
- Tarcza - syknęła, nie było jej widać i czuć. Zaczęła powoli skradać się w ich stronę. Gdy była od nich na jakiś metr długości, zawyła, starając się wystraszyć laski. Gdy skończyła długie, przeraźliwe i przeciągłe wycie, zaczęła łazić w koło nich, warcząc. Pojawiła się, chciała, by ją zobaczono. Oczy świeciły jej się, mimo że w parku było ciemno.
-
-Karo?-spytałem,zdziwiony jej obecnością.Pomimo wszystko,byłem zadowolony.Dziewczyny zaczęły się cofać za mnie,widocznie się bojąc.
-S..Slash...-jęknęła któraś,nie dbałem która.Zaśmiałem się cicho,czekając,co zrobi Karo.
-
Nadal warczała. Rozłożyła skrzydła, co dawało jej wrażenie większej. Wyminęła chłopaka i nadal zaczęła iść przed siebie, warcząc na nie. Była nieco zdenerwowana na Slash'a, bo dawał się takim babom, a sam sobie radzić nie umie. Podleciała lekko do góry. W łapach pojawiły jej się kule ognia.
-
Dziewczyny zaczęły się drzeć,dwie z nich uciekły.Krzyczały cośtam,żebym je uratował,ale po jakimś czasie się do nich odwróciłem i z bardzo poważną miną powiedziałem,żeby uciekały,jak nie chcą zginąć.Od razu to zrobiły.Prychnąłem,po czym popatrzyłem przez ramię na Karo.Uśmiechnąłem się,po czym usiadłem,zwinąłem w kulkę i prawie zacząłem płakać.
-To było straszne...on mnie molestowały...straaaaszneeee....Karooo...dziękuję...dziękuję...molestowały mnie...Kaarooooo....
-
Wylądowała i złożyła skrzydła. Otrzepała się. Przeciągnęła się i podeszła do Slash'a. Tknęła go łapą.
- Przestań się mazać, bo Cię ktoś tutaj jeszcze zgwałci i nie będzie Ci tak miło - warknęła.
-
Popatrzyłem na nią,ze łzami w oczach.
-
- Oj no przestań - mruknęła, siadając przed nim.
-
Zacząłem się trząść.
-N..nie m..mam d..doświiadczczczennnia....
-
- Uspokój się - powiedziała niezbyt głośno. Tknęła go łapą, pod nosem mruknęła zaklęcie uspokajające i odstawiła łapę.
-
Popatrzyłem na nią i pocałowałem ją w nos.
-Dziękuję,że przyszłaś.
-
- Ej, bez takich czułości mi tu - burknęła. - Przyszłam, bo byś sobie nie poradził. Widać to po Tobie.
-
-Nigdy nie miałem dziewczyny,więc jak mam sobie radzić...?
-
- Normalnie? Musisz po prostu przywalić czasem i pokazać, kto tu rządzi.. - mruknęła.
-
-N..nie wolno bić dziewczyn....
-
- Wolisz, żeby Cię molestowały? A z resztą, ja żadnym psychologiem nie jestem, nie będę tu żadnych rad Ci dawała - to powiedziawszy podniosła się i zaczęła iść w stronę jakiejś ławki. Wskoczyła na nią i położyła się na niej. Ziewnęła.
-
Wstałem i podszedłem do niej,po czym usiadłem obok.
-
Zignorowała go. Przymknęła oczy, jednak nie spała.
-
Zacząłem ją głaskać.
-
Warknęła. Zlazła z ławki i schowała się pod nią.
-
Opuściłem głowę,trochę smutny.
-
Wylazła spod ławki i wskoczyła na kolejną ławkę. Położyła się na całej jej długości.
-
Dostałem czkawki i się zarumieniłem.
-
Ziewnęła, leżąc na ławce. Machała ogonem.
-
Przestałem szukać, westchnąłem z irytacją i wsunąłem się pod ławkę. Miałem jeszcze dużo luzu, więc czułem się swobodnie. Wyjąłem komórkę i zacząłem zaciekle klikać w klawiaturę, starając się napisać w miarę składnego sms'a do Lorena, smoka żywiołów. W końcu wysłałem długą wiadomość o 'ataku' na mnie, w wyniku którego straciłem fałszywy złoty klucz.
-
Rozejrzałem się jeszcze raz, chowajac telefon do jakiejś kieszeni, ale nie zobaczyłem nigdzie zrobionego przeze mnie klucza. Wyglądalo na to, że ktoś - prawdopodobnie jakiś smok, bo tylko on mogł to zrobić tak, żebym tego nie zauważył - przypuścił na mnie atak, nie ujawniając się, w wyniku czego straciłem złotą fałszywkę. Smok - o ile to smok - był najwyraźniej słabszy ode mnie i niezbyt obyty w sprawie Smoczych Kluczy. Prawdziwy klucz można mi było odebrać, tylko zrywając mi go z szyi, bo dobrowolnie raczej na pewno bym go nie oddał. A zbliżyć się do mnie pozwalałem tylko na parę metrów, wybranym osobom.
-
Czkawka nie chciała przejść,a mi było coraz głupiej z tego powodu....
-
Zeskoczyła z ławki. Przeciągnęła się.
-
Starałem się nie zwracać uwagi na Karo.Wstrzymałem oddech,mając nadzieję,że mi przejdzie.
-
Podrapała się za uchem. Mlasnęła i ponownie wskoczyła na ławkę.
-
Czkawka nie przeszła...więc zacząłem wolniej oddychać.
-
Ziewnęła i położyła się na grzbiecie na ławce. Wywaliła jęzor.
-
-Znasz...może sposób...na czkawkę?-spytałem,czkając co chwilę.
-
- Nie. Co mnie obchodzi Twoja czkawka? Zjedz cukier, może przejdzie. Albo się wystrasz czegoś.
-
-A masz cukier?
-
- A skąd ja mam mieć? Mieszkam w jaskini, idioto - burknęła.
-
Przewróciłem oczami.
-
Nadal leżała na grzbiecie. Mlasnęła.
-
Westchnąłem.Miałem już dość tej czkawki.
-
Pokręciła głową. Mruknęła zaklęcie, które 'zabrało' mu czkawkę.
-
-O,przeszła.-sam się zdziwiłem.
-
Przewróciła oczami.
-
Zaśmiałem się,zadowolony.
-
Zlazła z ławki. Przeciągnęła się i usiadła.
-
-J..jesteś głodna?
-
- Chyba umiem sama polować?
-
-N..niby tak...ale jako mężczyzna czuję obowiązek wykarmienia cię.
-
- Ale jako wilk sama sobie umiem poradzić i nie jesteś moim chłopakiem - warknęła.
-
-Nie jestem...ale jesteś moją jedyną przyjaciółką.-popatrzyłem na nią.
-
-No,oprócz Uty.
-
- Trudno - burknęła. - Ja Cię nie uważam za przyjaciela. Tylko za gościa, który wpieprzył się w moje piękne życie.
-
-Jeśli bardzo chcesz...to mogę się odpieprzyć....i wrócisz do swojego pięknego życia.-podciągnąłem nogi do siebie i je objąłem.
-
- Mazgaj - burknęła. - Ja z mazgajami się nie zadaję.
Wyszła z uniesioną dumnie głową.
-
-Nie jestem mazgajem....-powiedziałem już sam do siebie i wsadziłem głowę w kolana.
-
Rozejrzałem się jeszcze raz, choć wiedziałem, że klucza raczej nie znajdę. Schowałem komórczaka do kieszeni i wyturlałem się spod ławki. Wstałem, przeciągając się i rozkładając skrzydła.
-
Wyszedłem,wyjątkowo znudzony.
-
Ocknąłem się w końcu. Wzdrygnąłem się i wyleciałem.
-
Idąc przed siebie trafił tutaj. Nie było tu wielkich tłumów, za to mnóstwo zieleni, przyrody... Idealne miejsce dla wilkokrwistego. Plecak zarzucił sobie na prawe ramię. Chwilę później usłyszał za sobą znajomy głos.
- "Spy"? Stary, kopę lat!
Ezio odwrócił się. Koło niego stał średniego wzrostu blondyn o wielkich barach. Ollie. Można powiedzieć, że kumpel po fachu.
-
- Wcale nie aż tyle - prychnął Ezio z uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
- Ale żeśmy się z bandą już za tobą stęsknili - powiedział Ollie, wyciągając "szuflę" i witając się z kumplem w charakterystyczny dla "bandy" sposób.
Ollie rozejrzał się dookoła. W pobliżu na ławce siedziała jakaś zakochana parka, która właśnie się obśliniała. Blondyn skrzywił się i pociągnął Ezia za rękaw, dając znak, żeby odeszli kawałek dalej. Tak też zrobili.
Zatrzymali się pod rozłorzystym dębem. Chłopak upewnił się, że nikt nie podsłucha ich rozmowy i zaczął:
- Mamy nowe zlecenie.
- Uhmmm... I znając życie, to zlecenie dla mnie?
- Wróżbita Maciej się znalazł - prychnął Ollie - Tak, dla ciebie... Tu masz dane celu. Alicia ...
- Alicia? - przerwał mu Ezio nerwowo.
- Tak. Alicia Louvree... - Spy uspokoił się - A ty co? Nie mów, że się zabujałeś! Przecież wiesz, że nie możemy...
- Nie no, coś ty, zwariowałeś? - odparł szybko Auditore, przenosząc wzrok na wielce intrygujący, zwiędnięty krzaczek obok.
-
- Spy... - blondyn czuł, że Ezio coś kręci.
- Jak mówię, że nie, to nie - burknął zirytowany i zmienił temat - Ile na niej zarobimy?
- Na rękę to będzie ze... 15 000?... Mniej więcej.
- Spoko - westchnął.
-
Ezio rozejrzał się dookoła. Nikt nie szedł. Wyciągnął dane celu, które dostał od kumpla i zaczął czytać.
- Obserwowaliśmy ją już jakiś czas... Nie powinno być jakiegoś problemu. Dziewczyna najwięcej czasu spędza w samotności... - Ollie zerknął na zegarek - teraz powinna być w dżungli. Zajmuje się badaniem jakichś tam roślinek.
Młody wilkokrwisty skinął głową i oddał papiery blondynowi.
- Dobra. Załatwi się sprawę od razu... O przebiegu akcji dowiecie się najprawdopodobniej z gazet - uśmiechnął się, pewny siebie.
Pożegnali się i rozeszli, każdy w swoim kierunku.
_______
z.t.